Między żalem a lojalnością: o dorosłej relacji z rodzicami i odzyskiwaniu siebie
- Agnieszka Witalewska
- 1 dzień temu
- 2 minut(y) czytania
W dorosłym życiu często nosimy w sobie dwa głosy, które potrafią współistnieć w bolesnym napięciu.Jeden mówi jasno: „To, co przeżyłam, nie było w porządku. To miało wpływ na to, jaka dziś jestem — na moje reakcje, zmagania, wybory”. Drugi próbuje go uciszyć: „Ale to przecież moi rodzice… Pewnie chcieli dobrze. A może przesadzam? Może powinnam już dawno wybaczyć i iść dalej?”.
Ten wewnętrzny konflikt nie wynika z braku dojrzałości. Wręcz przeciwnie — świadczy o próbie pogodzenia w sobie jednocześnie prawdy, lojalności i pragnienia bliskości.
Dlaczego część nas obwinia, a część usprawiedliwia?
Kiedy myślimy o rodzicach, dotykamy fundamentów naszego świata emocjonalnego. To oni byli pierwszymi osobami, od których oczekiwaliśmy bezpieczeństwa, uwagi i zrozumienia. Jeśli któregoś z tych elementów zabrakło, naturalne jest, że czujemy żal — nawet wtedy, gdy potrafimy intelektualnie dostrzec ich ograniczenia, życiową historię czy trudny kontekst.
Obok tego żalu żyje jednak inna, równie silna potrzeba: aby nasi rodzice wciąż byli dla nas „dobrzy”. W dzieciństwie od ich dobroci zależało nasze poczucie przetrwania i przynależności. Dlatego dorosła świadomość i dziecięce oczekiwanie tak często się w nas ścierają.
Dlaczego tak trudno zbudować nową relację na innych zasadach?
Próba stworzenia z rodzicami bardziej partnerskiej, wyważonej relacji — opartej na dorosłych granicach — zwykle wiąże się z bólem, którego nie da się pominąć. Aby zmiana była możliwa, trzeba najpierw przyjąć prawdę o tym, czego nie dostaliśmy. To oznacza konfrontację z rozczarowaniem, które bywa trudniejsze niż sam żal.
Rozczarowanie nie krzyczy jak złość. Ono raczej powoli osiada, mówiąc cicho:„Oni już tacy są. Mogą nie umieć dać mi tego, czego najbardziej brakowało”.
To moment, w którym część nas próbuje się buntować. Prawda o ograniczeniach rodziców bywa bolesna, ale jednocześnie niesie wolność. Uczy, że nie musimy już czekać na coś, co nigdy nie nadejdzie.
Akceptacja to nie wybielanie przeszłości
Akceptacja nie oznacza zaprzeczenia temu, co było trudne. Nie jest anulowaniem konsekwencji ani udawaniem, że „przeszłość mnie już nie dotyczy”.To raczej zgoda na fakt, że coś się wydarzyło — i że nie da się tego cofnąć.To moment, w którym przestajemy walczyć o inny scenariusz dzieciństwa i zaczynamy budować dorosłość na własnych zasadach.
Jednym z najważniejszych kroków jest nauczenie się oddzielać to, za co byli odpowiedzialni oni, od tego, co teraz należy już do nas.
Dlaczego to takie trudne — i jednocześnie tak cenne?
Budowanie nowej relacji z rodzicami wymaga wewnętrznego przejścia:od „czekam, aż mnie zobaczą” do „to ja widzę siebie i wiem, czego potrzebuję”.
Gdy przestajemy oczekiwać, że rodzice w dorosłości wynagrodzą nam to, czego nie mogli (albo nie potrafili) dać w dzieciństwie, odzyskujemy ogromną przestrzeń:– na własną wrażliwość,– na granice, które nie są karą, lecz formą ochrony,– na relację, która może istnieć — choć być może nie taką, jaką kiedyś sobie wyobrażaliśmy.
Czasem, paradoksalnie, właśnie ta zmiana otwiera drzwi do kontaktu spokojniejszego, lżejszego, bardziej realistycznego.Nie idealnego — ale możliwego.
I to właśnie w tym możliwym najczęściej kryje się prawdziwe ukojenie.





Komentarze